środa, 29 października 2014

moja Szwajcaria

w osiem dni po prezentacji moich czarno-białych zdjęć wyprodukowanych za pośrednictwem średnioformatowego aparatu Mamiya RB67 dziś nadszedł czas na pokazanie fot zrobionych aparatem cyfrowym. mam nadzieję, że trochę jesiennych kolorów - żółci, brązów, złota i zieleni w połączeniu z pięknem Alp Berneńskich i błękitem nieba pomoże przetrwać naszą nie zawsze piękną jesień, choć póki co nie mamy też co narzekać bo pogoda nie jest najgorsza 

relacja słowna (tekstowa) z naszego urlopu nie jest jeszcze gotowa, ale zdjęcia obrobiłem - poza tym nieco lepiej czuję się jednak w pokazywaniu zdjęć (choćby takich "albumowych") niż w operowaniu słowem stąd moja decyzja, że jednak foty już zaprezentuję na moim blogu. pokrótce tylko pomiędzy zdjęciami nakreślę gdzie i kiedy były wykonane oraz przy niektórych wspomnę co na nich chciałem pokazać. zapraszam do oglądania kraju który totalnie mnie zauroczył!!!

wszystkie zdjęcia zrobione Nikonem D80 z Nikkorem 18-105 1:3,5-5,6G ED + na niektórych filtr połówkowy szary Cokin


dzień I
- przyjechaliśmy do Brienz wczesnym popołudniem. po znalezieniu adresu oraz przywitaniu się z Monique i rozpakowaniu poszliśmy na przechadzkę po miejscowości w której mieszkaliśmy
- spacer wzdłuż linii brzegowej jeziora Brienzersee na które mieliśmy widok z pokoju przy takiej pogodzie to niesamowita przyjemność







- niedaleko od naszego urlopowego mieszkania znajduje się lotnisko wojskowe - Flugplatz Meiringen. pierwsze wrażenia latających nad głowami myśliwców (to F-18 z tego co znalazłem) spowodowały u nas dość mieszane uczucia...
dzień II
- w drugim dniu byliśmy na przejażdżce rowerowej z Brienz drogą wzdłuż jeziora do Interlaken i dalej do miejscowości Därligen i z powrotem. naprawdę piękna trasa - byłem i jestem dumny z Judyty, że przejechała bez marudzenia tych ponad 50 km (marudzenie było dopiero dnia następnego...). był to jednak dzień kiedy nie miałem ze sobą aparatu cyfrowego (za wyjątkiem telefonu) i przechodziłem mały kryzys fotograficzny

dzień III
- rano i przed południem pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości Lungern i nad jezioro Lungernersee. tu nadal miałem złą fotograficzną passę (choć miejsce naprawdę bajeczne) - korpus cyfrowy już miałem ze sobą ale bez kart pamięci... wziąłem za  to kompletną i gotową do fotografowania Mamiyę i kilka zdjęć właśnie nią zrobiłem 
- po południu odwiedziliśmy najpierw wysoko położony kurort narciarski Axalp
 

- bezpośrednio z Axalp pojechaliśmy zobaczyć zachwalany i rekomendowany przez Monique Grand Hotel Gissbach oraz wodospad o tej samej nazwie czyli Gissbachfall






dzień IV
- rano wyjechaliśmy przepiękną trasą i bardzo ciekawą, starą (działającą od końcówki XIX w.), parową kolejką zębatą - Brienz Rothorn Bahn - na górę Rothorn o wysokości 2350 m n.p.m. kolejka nie wyjeżdża na sam szczyt lecz na wysokość 2266 m n.p.m. całą trasę od początkowej stacji w Brienz do ostatniej - Rothorn Station pokonuje się w około jedną godzinę. nie ukrywam, że miałem spory niedosyt, że wyjechaliśmy na tą górę, a nie wyszli na nią pieszo lecz nie miałem serca namawiać Judytę do takiego spaceru. w dół zeszliśmy już szlakiem, a i tak Judyta powiedziała, że cały nasz wyjazd do Szwajcarii będzie jej się kojarzył z bólem - nogi od roweru i chodzenia, tyłek od siodełka rowerowego i głowa od kasku na rower. bardziej aktywnie będę mógł spędzić tam czas jeśli pojadę tam sam ale to już byłby zupełnie inny wyjazd. teraz byliśmy tam razem i to był nasz wspólny urlop z którego jestem ogromnie zadowolony. ze szczytu jeszcze przed zejściem sam już wszedłem na sąsiednią górę (to ta z krzyżem na wierzchołku) idąc granią. chociaż trochę mi ulżyło... Judyta czekała na mnie przy hotelu Rothorn Kulm








- z drugiej strony góry można wjechać na nią robiącą spore wrażenie kolejką linową Sörenberg Rothorn
- widoki zapierające dech w piersiach, a dodając do tego pogodę jaką trafiliśmy to już naprawdę pełnia szczęścia...

- sąsiednia góra na której byłem sam - z jej wierzchołka pięknie wyglądał szczyt Rothornu

- trzy poniższe zdjęcia są zrobione już podczas zejścia szlakiem turystycznym


dzień V
- kolejnego dnia rano pojechaliśmy znów na rowerach lecz tym razem nieco krótszą trasę (ok. 30-35 km) z powodu bolących Judytę nóg po zejściu z Rothornu. tym razem odwiedziliśmy okolice lotniska wojskowego i sąsiadującego z nim wodospadu Oltschibachfall   
- muczenie krów i dzwonienie ich dzwonków na szyjach jest słyszalne bardzo często, a wszystko to dopełnia wyobrażenie o Szwajcarii i otaczający nas piękny krajobraz


- poniżej dwa nasze "rumaki" zaparkowane przy samym pasie startowym lotniska
- tego samego dnia po południu znów wybraliśmy się na spacer po naszym Brienz

dzień VI
- cały następny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu miast Thun, Spiez oraz Interlaken właśnie w takiej kolejności. moją największą sympatią zostało obdarzone chyba to drugie. małe urokliwe miasteczko z pięknym zamkiem, winnicami oraz przystanią łodzi i żaglówek  

pierwsze cztery zdjęcia - Thun



kolejne trzy to piękne Spiez


ostatnie pięć fotografii z tego dnia było zrobione przeze mnie w Interlaken. na pierwszym zdjęciu kasyno, a kolejne zdjęcia to spacer wzdłuż kanału łączącego dwa jeziora - Brienzersee i Thunersee




dzień VII
- siódmego dnia miałem czas dla siebie i możliwość wyżycia się. pojechałem na rowerze w stronę miejscowości Steingletsher. nie dojechałem do niej, ale od Brienz wyjechałem w jej kierunku i przejechałem ok. 25-30 km niemal cały czas dość mocno pod górę. piękna trasa (nie tylko na rower bo mijało mnie sporo motocyklistów i ludzi jadących pięknymi, starymi samochodami). widoki niesamowite i ciągła chęć pokonania kolejnego wzniesienia i zobaczenia "co jeszcze widać za kolejnym zakrętem i następną górką" - polecam wszystkim lubiącym pedałować - mój Wujek Mirek na pewno wie o czym piszę - nie dość, że bywał w Szwajcarii nie raz i nie dwa i nie po kilkanaście dni ale znacznie dłużej to do tego wszystkiego uwielbia rowery. Wujku nie dziwię Ci się - naprawdę!



- krajobraz mojej trasy rowerowej tak bardzo mnie urzekł, że jeszcze tego dnia późniejszym popołudniem pojechaliśmy już razem z Judytą samochodem do samego Steingletsher. niesamowite miejsce gdzie pierwszy raz w życiu zobaczyłem na własne oczy lodowiec...




- bezpośrednio ze Steingletsher pojechaliśmy jeszcze na zachód słońca i kolację na łonie natury do urzekającego nas Lungern - absolutnie było warto. światełko wieczorne naprawdę dało radę!

dzień VIII
- cały ósmy dzień i jedyny kiedy nie mieliśmy słońca przeznaczyliśmy na odwiedzenie i pobieżne zwiedzenie stołecznego Berna










powyższe zdjęcie to panorama na starą cześć Berna - fota złożona z chyba sześciu kadrów pionowych

dzień IX
- w ostatni dzień naszego pobytu w Szwajcarii chcieliśmy jeszcze pojechać do Lucerny, ale ostatecznie zmieniliśmy zdanie. rano po pożegnaniu się z Monique i Jej mężem Remo ponownie pojechaliśmy do Steingletsher. tym razem spędziliśmy tam więcej czasu bo pogoda była bajeczna, a my musieliśmy choćby dotknąć prawdziwego lodowca...










bezpośrednio stąd mieliśmy się udać w drogę do Polski ale w ostatniej chwili zorientowaliśmy się, że mieszkaniu u Monique w lodówce zostawiliśmy sobie jeszcze sery które kupiliśmy dla nas do Polski i na spróbowanie dla naszych Rodziców. no cóż - trzeba było się wrócić - i tak lepiej, że przypomniało nam się to niemal na miejscu a nie np. w połowie Niemiec...

to pokrótce tyle w tym wpisie. dla mnie był to najlepszy wyjazd urlopowy jak do tej pory - wszystko co uwielbiam niemal w zasięgu ręki - cudowne góry, piękne krajobrazy, genialne drogi, niesamowite trasy rowerowe i niezwykle kulturalne traktowanie rowerzystów. do tego przemili i sympatyczni ludzie u których mieszkaliśmy - Maonique i Remo. już myślę kiedy pojedziemy tam po raz drugi

mam tam jeszcze sporo miejsc w które chciałbym pojechać lub pójść (w bezpośrednim sąsiedztwie Brienz nie mówiąc już o tych bardziej odległych). tak czy inaczej Szwajcaria tak bardzo mnie oczarowała i zauroczyła, że nawet zapisałem się na korepetycje z języka niemieckiego.

wiosna w Alpach Berneńskich też musi być piękna...

p. s. 
to oczywiście tylko część zdjęć ale to i tak aż nadto. są jeszcze foty z telefonu i filmiki które robiłem na własny użytek ale to już jest sprawa mniej ważna choć dla mnie mają one dość duże znaczenie
p. s. 2
na sam koniec chciałem podziękować Wujkowi Mirkowi za cenne wskazówki i sugestie dotyczące Szwajcarii i Szwajcarów którymi się ze mną podzielił w rozmowie telefonicznej przed naszym wyjazdem 
p. s. 3
i jeszcze oczywiście jedne podziękowania dla Rodziców - gdyby nie Wasza Mazda moglibyśmy sobie pojechać "palcem po mapie" - dziękujemy raz jeszcze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz